W tym roku europejska część letnich wojaży Zespołu Tańca Ludowego Politechniki Poznańskiej „Poligrodzianie” składała się z dwóch dużych festiwali w Hiszpanii i Francji. Zespół opuścił kraj 22 czerwca, by dopiero 10 lipca wrócić na poznańską ziemię. Uczestnicy zostawili za plecami około 6000 kilometrów drogi, 7 zwiedzonych miast i 9 dużych występów. Taki napięty grafik wyczerpał tancerzy fizycznie, ale w ich oczach po powrocie widoczna była prawdziwa artystyczna satysfakcja. To właśnie taka pasja do tanecznej bitwy z zagranicznymi zespołami na skraju ludzkich sił i możliwości przyciąga młodych adeptów do tańca ludowego i zarówno wyczerpującego jak i bogatego w przygody tournee.
Wszystko rozpoczęło się dość spokojnie. Pierwszy festiwal w Hiszpanii zapowiadał się być prawdziwymi wakacjami. Organizowany w miłym nadmorskim miasteczku Calella, miał stać się raczej atrakcją dla licznych turystów, którzy zdecydowali się spędzić swój bezcenny urlop właśnie tutaj. Prawie 40 zespołów z całego świata, od Meksyku po Indonezję, zapewniło publiczności bardzo ciekawe widowisko. Trzy występy „Poligrodzian” na głównym placu miasta wpisały się do tego świątecznego krajobrazu. Każda wolna chwila poświęcana była zwiedzaniu malowniczej Barcelony.
Prawdziwy wycisk zaczął się dopiero we Francji. Dwudniowa przerwa między festiwalami była wykorzystana na powrót do jak najlepszej kondycji, co udało się osiągnąć dzięki dwóm intensywnym sześciogodzinnym próbom. Tu nie było czasu na żarty, gdyż Zespół miał za zadanie uświetnić główne, coroczne wydarzenie kulturalne dla całej aglomeracji małych górskich miasteczek, położonych niedaleko Lyonu i słynnego swoim winem regionu Beaujolais. Sytuacja była jeszcze bardziej nobilitująca i poważna w związku z tym, że „Poligrodzianie”, słyną z bardzo dobrej reputacji we Francji. Przez to więc na plecach młodego składu tancerzy i grupie muzyków ciążyła podwójna odpowiedzialność – wysokie oczekiwania głodnej wrażeń publiczności i cień starej wyjazdowej ekipy.
Poligrodzianie poradzili sobie świetnie. Zaczęli od premiery swojego pierwszego w życiu godzinnego programu i dalej, podczas codziennych występów ciągle rozwijali się, rekompensując uchodzące siły fizyczne pasją i niebywałym poziomem zaangażowania. Zespół z Polski szybko znalazł uznanie i sympatię ze strony francuzów dzięki swojemu kolorowemu widowisku, wzorowej organizacji i otwartości. Dlatego też wszystkie pokazy odbywały się w przyjemnej, towarzyskiej atmosferze.
Punktem kulminacyjnym całego festiwalu okazał się być dzień 7 lipca, kiedy to odbyła się jedyna gala koncertowa wszystkich zespołów, biorących udział w tym wydarzeniu. Mimo tego, że koncert nie nosił charakteru zawodów, nastrój konkurencji wisiał w powietrzu. Tak naprawdę jedynym zespołem, który mógł pokonać Polaków, była grupa z bratniej Słowacji, słynącej z ciekawego i dynamicznego góralskiego folkloru. To właśnie oni rozpoczęli widowisko i po tym wspaniałym występie, Poligrodzianie musieli dać z siebie wszystko. Sytuację skomplikowali organizatorzy. Wrażliwi na piękno Francuzi, prosili wystąpić z tańcem, podczas którego używa się najładniejszych strojów. Taniec ten jednak nie stanowił konkretnej odpowiedzi na pokaz Słowaków. Na szczęście luźne nastawienie innych zespołów do regulaminu pozwoliło przedłużyć czas występu i odważnie zatańczyć po Słowakach jeszcze i polski góralski taniec z Pienin. Poligrodzianie zatańczyli swój ostatni i najlepszy koncert. Nie było ani jednej wpadki. Każdy krok odbijał się w sercach i dłoniach widowni, która klaskała zapalczywie w rytm dynamicznie grającej kapeli.
Na marne więc kierownik słowackiej grupy apelował do organizatorów w sprawie złamanego regulaminu. Każdy popierał „zwycięzcę”. Pięciominutowe owacje po występie Poligrodzian, jasno dały do zrozumienia do kogo należy ten wieczór, a łzy w oczach francuskich rodzin, u których mieszkał zespól podczas imprezy, i śpiewane przez nich polskie pieśni na pożegnanie były dla Zespołu najlepszą nagrodą.
Ihar Stankiewicz